Zatrzymałam
się dziś na moment, aby spojrzeć na to, co zostawiłam za sobą w tym
roku. To był zdecydowanie najbardziej sinusoidalny rok w moim życiu.
Euforia mieszała się ze smutkiem już od samego jego początku. Odhaczyłam
dwie niezwykle ważne miodowe wystawy, jedna w Gdańsku razem z książkowym
spotkaniem autorskim, na którym Wasza obecność w tak ogromnej liczbie wyciskała mi niezliczone łzy; druga niedawno w Sztokholmie, jako pierwsza w tym
moim nowym świecie. Sam sukces Miodu przeszedł moje najśmielsze
oczekiwania i ciepło mi na sercu, kiedy wciąż piszecie, że do niego
wracacie, cytujecie go, jest z Wami. Rozpoczynając ten projekt w życiu bym nie przypuszczała, że tak bardzo nas połączy. Dziękuję Wam raz jeszcze za każdą wiadomość, każdą recenzję, każde ciepło i wsparcie, które za tym popłynęło. Mam najcudowniejszych czytelników (matko... pierwszy raz odważyłam się użyć tego określenia!) na świecie!
Ten rok przyniósł bardzo dużo, czasem niespodziewanych i spontanicznych wyjazdów. Większość związana z pracą, nie mniej był to
jeden z najradośniejszych aspektów tego roku. Za tym wszystkim przyszło
wiele bardzo pięknych znajomości, odhaczanie nowych, cudownych miejsc,
nowe wyzwania i projekty. Zdążyliśmy także w tym czasie zmienić nasz szwedzki adres (zapewni
nie na długo) oraz odwiedzić kolejne łosie. Jak tu nie być najszczęśliwszym?
Emocjonalnie wbiegałam na wyżyny szczęścia i równie szybko spadałam z tych wzniesień. Ten rok nie oszczędzał bólu, pozwalał odkrywać w sobie nowe pokłady siły i błyskawicznej autoregeneracji. Mimo radości smutkiem przywitał, a także trochę smutkiem żegna. Takie momenty pomagają jednak przewartościować to, co w życiu najistotniejsze. Co pewne to to, że żadne jutro nie będzie już takie samo. Nigdy.
To wszystko miało też ogromny wpływ na decyzje dotyczące tego, co chce robić, co tworzyć, po co i dlaczego. Odważyłam się podjąć decyzje, których trochę się bałam, które siedziały we mnie bardzo długo, jednak do których musiałam dojrzeć; które pomogły mi zweryfikować siebie, swoje potrzeby i pragnienia. Duszę otuliło cudowne ciepło, bo nie ma nic bardziej wypełniającego, niż uwolnienie się z własnej presji budowanej latami, z wszystkich "muszę", "trzeba", "tego wymaga rynek/ludzie"... Zrozumiałam, że nic bardziej nie muszę, jak w końcu spojrzeć na to, czego sama chcę, na to co mi sprawia radość, na to co mi pozwala latać. W momencie tej przemiany dostrzegłam, że lata pracy nad sobą, swoim warsztatem, wyodrębnianiem emocji w końcu zaczęły owocować.
Co
za tym idzie, zawodowo ten rok również pomógł mi rozwinąć skrzydła.
Rozpoczęłam niezwykłe współprace z markami (no... nazwać je markami to
okrutna krzywda, bo są czymś zdecydowanie więcej!) bliskimi mojemu
sercu, moim przekonaniom, które nie tylko mnie nie ograniczają, ale
wnoszą także ogrom dobrego w moje życie, dając kredyt zaufania dla mojej wizji świata i sposobu dzielenia się nią. Szybko stałam się ich
integralna częścią i pierwszy raz w życiu, z takim entuzjazmem, oddałam
im swoje serce. Wiele lat, odkąd opuściłam Polskę, zajęło mi układanie
tej strefy. Było sporo wzlotów, ale jeszcze więcej upadków. Wszystko po
to, by w końcu kopnąć w te drzwi, które wciąż były zatrzaskiwane przed
nosem. Warto było. Warto było płakać, udawać, że rzuca się to wszystko w cholerę, aby za chwile jeszcze intensywniej człapać do celu. Warto było
zamieniać porażki w swoją siłę. Po raz pierwszy namacalnie poczułam, że
to wszystko ma sens. Że trzeba było przejść te wszystkie lata w obawie,
w znakach zapytania, bezsilności, nie widząc nawet wierzchołka tej
góry. Warto wierzyć w siebie. I choć przez lata możesz nie czuć zrozumienia dla swoich przekonań, wartości tego co Tobie bliskie, w końcu trafisz na ludzi, którzy to docenią. I to wtedy rozpocznie się przygoda Twojego życia. Ciężka praca w pewnym momencie zostaje w końcu nagrodzona. Najważniejsze, aby spróbować zobaczyć nieco więcej, dać od siebie więcej, uzbroić się w cierpliwość i uwolnić swoje dobre serce. Bo to dobro wraca z podwojoną siłą. Musisz dać temu tylko szansę.
A najpiękniejsze jest to, że dorwanie jednych marzeń generuje kolejne, zatem czas na kolejne szczyty. Końcówka tego roku pozwoliła mi bardzo mocno się rozpędzić. Mam nadzieję, że to tylko rozgrzewka przed nowym, przed lepszym, szczęśliwszym.
I
tego Wam w tym roku życzę. Abyście nie przestawali się wspinać,
żebyście każdy ból, każde niepowodzenie, każdą łzę udeptywali w fundament
swojego sukcesu. Ale również, żeby ta wspinaczka była w rytmie slow,
czyli Waszym własnym, dbając o swoje zdrowie, zdrowie najbliższych, ich
obecność, dbając o swój mały świat. Z takim zapleczem żadna góra
niestraszna!
Dziękuję Wam za kolejny rok razem.
Rok pełen wrażeń, cudów i zmian. I podróży oczywiście. Głównie przez życie.
OdpowiedzUsuńWyciągnęłaś dobre wnioski.
Pomyślności i nowej wspaniałej przygody na przyszły rok! :)