Przerwy od siebie już tak bardzo nie bolą, jak kiedyś. Powroty po nich są już łagodniejsze. Nie ma lamentów. Nie ma płaczu, że człowiek wyssany jest z każdego pierwistka siebie, bo długiej walce z wiatrakami. Nie ma już tych walk. Tych bez cienia nadziei na dobre zakończenia. Zamiast tego na nowo kłębi się pasja odkrywania, świeżość nowego, spokojne zaglądanie w swój środek. Nie potrzeba już spektakularnych zwrotów akcji, by czuć, że doszło się do czegoś. Za to jest stare dobre kroczek po kroczku, więcej cierpliwości, która nigdy nie była najsilniejszą cechą, ekscytacja przed układaniem swojej codzienności na nowe sposoby. nowa rzeczywistość, która uaktualnia marzenia. Są też nowi ludzie, dla których twoja obecność w tym nowym świecie jest w pewien sposób kluczowa. Nic bardziej nie motywuje i nie głaszcze, po tych wszystkich przepłakanych wieczorach, otrzepywaniu się z upadków i strachu przed czymś więcej.